Growej krucjaty ciąg dalszy.
Od ostatniego wpisu, kiedy to pochłonięty byłem pierwszym Half-Life i dodatkami, pękło parę pozycji:
- Half-Life: Blue Shift / drugi i ostatni expansion pack do pierwszej części przygód Gordona Freemana; może nie tak dobry jak gra właściwa, czy choćby Opposing Force, ale z pewnością warty uwagi - klimat ten sam co w oryginalnym H-L, a więc nie można narzekać. Szkoda, że Blue Shift był strasznie krótki. Kilka godzin gry po ciągnących się w nieskończoność H-L i Opposing Force... troszkę za mało.
- Half-Life 2 / będąc oczarowanym grami spod znaku lambda, poszedłem za ciosem, a nabyty wcześniej The Orange Box oczarował mnie zarówno zawartością wydania, jak i jakością integralnych produktów. Half-Life 2 jest dziesięć razy większy i dwadzieścią razy lepszy we wszystkim, za co chwaliłem starego Half-Life. Jedyne, czego mi naprawde brakowało to klaustrofobicznego, mdłego i do bólu wręcz frustrującego klimatu zamkniętych laboratoriów i przyległości z części pierwszej. Cóż, nic nie jest idealne.
- Half Life 2: Episode One + Episode Two / ponieważ HL2 niesamowicie absorbuje za sprawą kapitalnie opowiedzianej historii, zaraz po jego ukończeniu zaatakowałem dodatki. Episode One to kalka wersji podstawowej i gdyby nie ciągłe towarzystwo wirtualnej pomocniczki -
Alyx Vance - z całą pewnością, raz lub dwa, ziewnąłbym z nudów. Na szczęście fabuła dała sobie radę z moimi oczekiwaniami i Episode One kończyłem z wypiekami na twarzy.
Znakomity okazał się za to Episode Two, gra niemal idealna od początku do końca, z podkręconą względem pierwotnego HL2 oprawą A/V. Coś fantastycznego w każdym szczególe, nawet cut-scenki były pierwsza klasa. A potyczki z bossami, zwłaszcza ostatnia, dostarczyły mi emocji porównywalnych jedynie ze spacerem po polu minowym. Na bosaka.
- Portal / ostatni składnik The Orange Box, który nie dość, że objawił się jako jedna z największych (jeśli nie najwieksza) innowacji w historii gier komputerowych, to sam w sobie był bardzo wciągającą i (mimo wszystko) zabawną grą, fabularnie nieśmiale powiązaną z pewna serią produktów Valve. Jeśli kogoś nie ruszają innowacje w połączeniu z megarealistyczną fizyką Havok, Portal warto ukończyć dla a) niewybrednego humoru b) endingu. Piosenka z zakończenia zaś, to coś n i e s a m o w i t e g o.
Po dość długiej przygodzie z uniwersum Half-Life nastąpiło kilka dni przerwy, podczas których wciąż byłem pod wielkim wrażeniem tego, jakie wspaniałe tytuły nakręciło Valve. Kilka dni na uporządkowanie sobie fabuły i ochłonięcie po kilkumiesięcznej przygodzie.
Tyle na temat TOB, Valve i ich gier w oczekiwaniu na Half-Life 2: Episode 3, który, mam nadzieję, będzie zwieńczeniem fabularnym serii, bo jakoś nie wyobrażam sobie wyglądania kilku kolejnych lat na Half-Life 3 [albo 4].
Parę dni to tyle, ile moge wytrzymać bez jedzenia, picia i kropli do oczu, nie zaś bez gier. Dlatego w dalszej kolejności na patelnię poszły:
- Final Fantasy X / ukończony wczoraj, tradycyjnie już parę dobrych lat po premierze; lepiej jednak późno niż jeszcze później. Narzekałem bezustannie przez te 80 godzin z sekundami, jakie wykradł mi z życia FFX. Na fabułę, na system rozwoju postaci, na niektórych bohaterów z flegmatyczną i niezbyt ciekawą Yuną na czele. Na masę innych drobiazgów, które mógłbym wytknąć Square i ich ostatniej wielkiej grze sprzed fuzji z Enix. Ale po co? Skoro bawiłem się pysznie i mimo wszystkich niedoróbek, jakimi odznaczała się ta pozycja, Final Fantasy pozostał starym, dobrym Finalem. Poruszające zakończenie pozostawiło po sobie niedosyt i mnóstwo pytań, na które ponóć odpowiada Final Fantasy X-2.
No właśnie. Ukończyłem FFX i myślałem o tym, by zabrać się za jakiś krótszy, relaksujący tytuł, np. Killzone czy też Resident Evil: Remake [czysta sielanka, nieprawdaż?]. Na moje nieszczęście, Final jak to Final nie dawał mi spokoju, by w rezultacie skłonić mnie do kontynuowania odyseji Yuny.
- Final Fantasy X-2 / na tacy, mili państwo. Od samego słabego początku - przed którym, jak i przed całą grą ostrzegali mnie dobrzy ludzie - rzecz jasna narzekam i będę narzekać, ale zapewne tak samo jak w przypadku FFX, X-2 również przejdę, a podczas oglądania (jak się spodziewam) ckliwego endingu, wydam z siebie rzewne *OOCHHH*.
Oto, co u mnie jest grane. Po FFX-2 obiecuję sobie pół roku przerwy od Final Fantasy. Chyba, że w miedzczyasie zdobędę Final Fantasy VI; wtedy powyższą deklarację możemy uznać za majaczenie w gorączce niedysponowanego psychicznie frustrata. Amen.
P.S. Zardon, znalazłeś w końcu czas dla Orange Box'a?
P.P.S. Liczę na skromny feedback, bo w dalszym ciągu bardziej ciekawi mnie, w co Wy gracie, niż w co gram ja sam.